Mydełko Fa - czyli opowiadanie o mydle, myciu i namiętności

 

Nie ma mydła bez ognia – powiadali przed laty starzy ludzie w mojej rodzinnej wsi. No, może niezupełnie tak, jak zacytowałem to ludowe przysłowie, ale ja się też czasem myję, przepraszam, myję (sami państwo widzą). Czasem zaś trudno jest ludziom, nawet tym "stojącym na świeczniku" i tym, którzy "wchodzą im bez mydła" (chyba znowu się mylę - miało być  wazeliny) – przyznać się do popełniania błędów, więc ja, z uporem maniaka, mógłbym postąpić tak samo. Brnąć na przekór zdrowemu rozsądkowi i na siłę udowadniać swą nieomylność.

Ale tym razem się nie mylę. Mydło bowiem każdy z nas, może sobie łatwo zrobić nawet przy ognisku. Z popiołu. Na pewno mydło to nie będzie tak doskonałe, jak to z piosenki ale od biedy umyć się nim można. Tak, jak robili to ludzie od niepamięt- nych czasów i którego sposób produkcji przekazała mi moja rodzona... babka. Tę zaś nauczyła "warzyć mydło" jej prababka, której z kolei babka, znana konserwatystka, powiadała "mydło dobre ale woda popielcowa też swoje robi". Do mycia włosów najlepsza jest deszczówka, a na piersi mięta – dodawała ponoć.

W świetle dzisiejszych osiągnięć naukowych z niejaką pokorą muszę przyznać, że dużo, o ile nie wszystko, co sobie z pokolenia na pokolenie przekazywano - jest prawdą. A wiedza naszych przodków na temat zwykłego mydła była z pewnością znacznie lepsza niż nam się wydaje. No bo co to jest mydło i dlaczego myje? Na to proste pytanie mało kto potrafi odpowiedzieć. Z przeprowadzonego na Greenpoincie testu znajomości "tematu" wynika, że jedynie nikły procent "badanych" wie coś niecoś o mydle. Na kilkadziesiąt zagadniętych osób, tylko jeden pan dał poprawną odpowiedż, uprzedzając mnie jednak wcześniej, że i tak tego nie zrozumiem... Powiedział dokładnie tak: mydła to są sole kwasów tłuszczowych powstające w procesie saponizacji. Co mówili inni – nie będę cytował gdyż większość wypowiedzi nie nadaje się do publikacji...

A więc krótko. Saponizacja to po polsku zmydlanie. Tę nazwę nadano reakcji chemicznej jaka zachodzi pomiędzy ługami (soda Na2CO3, soda żrąca NaOH, potaż K2CO3 i in.) a tłuszczami, zarówno zwierzęcymi jak roślinnymi. Po prostu podgrzewa się np. łój wołowy lub olej palmowy w wodzie nasyconej ługiem i powstaje mydło. Szare, miękkie, zwane też surowym. Ta szara masa poddawana jest różnorakim obróbkom chemicznym po to, by w końcowym efekcie otrzymać tytułowe mydełko toaletowe. Potaż i inne ługi znajdują się właśnie w popiele. Woda zebrana z nad warstwy popiołu, to roztwór różnych ługów w "naturalnych" rzekłbym proporcjach. I przez stulecia, a może tysiąclecia, ten roztwór służył do wyrobu mydła naturalnego.

Tymczasem wynalezienie mydła przypisują sobie Francuzi. Miało to mieć miejsce w średniowieczu w Marsylii. Produkowano je właśnie z wody "popielcowej" (potażu) i łoju wołowego. Amerykanie twierdzą, że dopiero oni w XVII w zabrali się do tego poważnie i rozpoczęli produkcję mydła na skalę przemysłową. Tyle, że w oparciu o technologię La Blanka, która zastąpiła potaż wynalezioną jakoś w tych czasach sodą żrącą i potażem żrącym (KOH). I jeszcze przypisują sobie słowo "potaż" jako pochodzące od zngielskich słów "pot + ash" (naczynie + popiół). Tymczasem Niemcy i Holendrzy słowa tego używają od zarania spisanych dziejów. Słowo "saponen" to po łacinie - mydło. Musi co, rzymskie piękności też je znały skoro tak to-to nazwały... Skromni Chińczycy się nie chwalą, że kilka tysięcy lat temu umieli robić papier a ten bez potażu i mydła (wybielanie) - do papieru podobny by nie był. Ale mniejsza o to.

Jak się robiło i że mydło to jest sól kwasów tłuszczowych - wiemy. Teraz pora uchylić rąbka tajemnicy jak ono działa, że myje, czyści, wybiela, zabija mikroby a według ostatniej informacji prasowej, jakieś oryginalne "chińskie" mydło, nawet podobno odchudza. Co do tego mam oczywiście wątpliwości. Ale przy odpowiednio wysokiej cenie tego mydełka i natrętnej reklamie, rzeczywiście może odchudzać, tyle że portmonetki naszych pań z pieniędzy.

Jak to się dzieje, że jakaś tam sól potrafi się dobrać do nierozpuszczalnych w wodzie, oblepiających wszystko smalców, różnych wydzielin organicznych, brudów, bakterii, wirusów, itp. zabierając selektywnie wszystko to co potrzeba a nie tykając nawet żywej tkanki? Dopiero od 25 – 30 lat, z grubsza wiemy jak jest zbudowana cząsteczka mydła i jak ona "pracuje". I tu bezstronnie muszę przyznać priorytet i pogratulować uczonym, głównie amerykańskim.

A doprawdy chytre, pracowite i wręcz zabawne to mydlane maleństwo. Cząsteczka mydła bowiem ma kształt szpilki, albo lepiej - czereśni z ogonkiem, gdyż ten ogonek jest elastyczny. Łepek cząsteczki mydła - to kulka zbudowana z atomów węgla, wodoru i potasu lub sodu (COONa). Ma on bardzo ciekawą właściwość, że bardzo lubi serduszka wodne (cząsteczka wody H2O ma kształt serca). Ten łepek kocha się wręcz w niej. Tak bardzo ją lubi, że bez niej nie może żyć. Jak mu tej wody brakuje, np. leżąc na półce sklepowej, to jej sobie i z powietrza nałapie. Natomiast ogonek jest obojętny a nawet lekko tłusty, bardzo śliski i wody nie znosi. Odpycha ją jak tylko może a nawet brzydzi się jej do tego stopnia, że z dwojga złego woli już kolegować się z ogonkiem sąsiadki niż mieć z wodą coś do czynienia. Dowodem na to jest fakt, że kropla mydła upuszczona do wody - natychmiast pokrywa całą jej powierzchnię. Cząsteczki mydła na powierzchni wody ustawiają się łebkami w dół a ogonkami do góry. Te łączą się, zlepiają jeden z drugim tworząc swoistą błonę o stosunkowo dużej wytrzymałości. Dlatego z wody z mydłem można robić bańki mydlane. Ale wróćmy do ogonka. Otóż ten ogonek z kolei bardzo lubi tłuszcz. W procesie saponizacji (zmydlania) tego tłuszczu mu trochę zabrano, to koniecznie chciałby się nim napaść do syta. No i co się dzieje gdy nieco roztworu mydła wlejemy do brudnego (tłustego) naczynia? Lub zanurzymy w nim brudne ręce? Ano te mydlane ogonki mają raj. Każdy z nich wlepia się, wciska, wręcz wwierca w wielokrotnie nawet większą od siebie kulturę tłuszczu, nie patrzy na to, czy to tłusta bakteria czy cząsteczka potu – grunt żeby była tłusta! Sąsiadki też nie próżnują. A siłę w tej masie mają olbrzymią. Z łatwością odspajają od podłoża wielokrotnie grubsze od nich samych pokłady tłuszczu. Tną go na kawałki jak nożykami, rozdrabniają i wwiercają sie ogonkami w te drobiny ze wszystkich stron tak, że w mgnieniu oka z każdej drobiny brudu tylko łebki mydlane, jeden przy drugim, wystają... A ponieważ te jak wiemy, bardzo lubią wodę więc sobie z nią tańczą, romansują, kleją się wręcz do niej, nie zdają sobie nawet sprawy z tego, że mimowoli unoszą z sobą uwięzioną w środku tłustą bryłę brudu prosto do zlewu.

Cząseczka mydła, figlarna i pracowita jak mrówka, ma jednak, jak wszystko na świecie, swoich wrogów. Do nich należą różne rozpuszczone w wodzie minerały powodujące tzw. twardość wody. Takim poważnym wrogiem mydła są zwiąki żelaza. Mydlane ogonki mają je gdzieś, tzn. w ogonach, ale łebki na widok tych pływających kolorowych struktur, które panoszą sie w wodzie jak jakieś "faktory", uważające że cały świat, a nie tylko ta woda do nich należy, to te mydlane, poczciwe łebki po prostu głupieją. Zamiast igrać sobie z serduszkami wody i tulić się do nich - zdradzają je na korzyść tych dużych cząstek wapnia, magnezu czy żelaza... I wtedy ta mała, miła, okrąglutka mydlana główka degeneruje się; powstaje duży niekształtny łeb, który syty, wypływa bezmyślnie do góry na powierzchnię wody, tworząc szare, wstrętne, galaretowate paprochy zwane po angielsku "skum". Ten osad przylepia się w dodatku do czego popadnie. Do wanny, do szklanki a najchętniej do włosów. A jak wyschnie to i zeskrobać go trudno. I myj tu człowieku włosy w takiej wodzie. Połowa mydła skuma się zaraz z tymi intruzami, poprzylepia do włosów i co z tego, że inne, wierne cząsteczki mydlane brud usuną, jak tamte na włosach zostaną i niczym już zmyć się nie dadzą! Przyjdzie nam potem chodzić z włosami bez połysku, szarymi i jakby sztywnymi... Miała rację moja prababka mówiąc, że do mycia włosów najlepsza jest deszczówka.

Po odkryciu powyższego, naukowcy zaczęli się drapać w te jeszcze matowe włosy; myśleli, (oczywiście za grube pieniądze, nie tak jak w PRL dla idei) myśleli i wymyślili. Stworzyli, już sztucznie, rzekłbym, nowy rodzaj mydła zwany detergentem. Próbowali, to tak, to siak, aż jednemu się udało. "Wyrzucił" węgiel z mydlanej główki i zastąpił go... siarką! Okazało się, że taka nowa, siarczana mydlana główka, jeszcze bardziej niż zwykła, lubi wodę a co najważniejsze, to to, że te wszystkie faktory ma w nosie i ani jej w głowie kumać się z nimi. Tak powstał najlepszy jak dotąd detergent, który stosowany jest w większości szamponów i środków kosmetycznych. Ma tylko jedną wadę, że jest drogi. Uzyskuje się go z alkoholu laurowego  a ten zaś, jak i znany nam powszechnie etylowy, do najtańszych nie należy.

Szukajcie a znajdziecie – powiedział ktoś i znalazł. Detergent, w którym znowu siarkę zastąpiono benzenem. Uzyskiwany z ropy jest tani. Detergent ten używany jest do produkcji większości środków piorących i płynów do mycia naczyń. Faktem jest, że okazał się nieco szkodliwy na wypadek spożycia czy nawet kontaktu z ciałem. Ale i z tym "spece" sobie poradzili. Po prostu dodali doń po trochu różnych substancji powodujących jego rozkład w kontakcie z tlenem powietrza i sprawa niby załatwiona. Ale o tym należy pamiętać myjąc naczynia. Po pierwsze; dajemy jak najmniej detergentu, powiedzmy jedna kropla na jedno naczynie, to i tak o wiele za dużo, ale nigdy nie lejmy więcej. Po drugie, czekamy chwilę, by brud się odspoił od podłoża, lecz nie dłużej niż kilka minut, wtedy myjemy i dokładnie naczynia płukamy a co najważniejsze - używamy po wyschnięciu.. Odłożenie mycia na czas dłuższy powoduje, iż część detergentu już nim być przestaje i trzeba dodać nowego... Używanie mokrego po myciu naczynia nie jest wskazane gdyż na jego powierzchni, nawet po najdokładniejszym płukaniu, pozostaje "atomowa" warstewka aktywnego detergentu, którego raczej konsumować nie należy.

Do kompletu naszej, niewątpliwie znacznie poszerzonej już wiedzy o mydłach i detergentach należałoby jeszcze wspomnieć o enzymach. Otóż zastosowania enzymów do prania podpowiedział specjalistom prawdopodobnie... ludzki język. Na nim bowiem mamy enzymy, które są składnikiem śliny. Co ciekawe, enzymy same nie piorą. Są to jak gdyby katalizatory, które przyśpieszają, a niekiedy wręcz prowokują reakcje i przemiany organiczne. Dodane do mydeł zwielokratniają i tak przecież szybką ich "reakcję" i poszerzają "zakres zainteresowań" mydeł. Jak one to robią - jeszcze nie wiadomo. Ja wiedziałem ale... zapomniałem. Tak jak ten student medycyny na egzaminie. Profesor zapytał go jak działa śledziona. Student, nie najlepiej przygotowany, zaczął się usprawiedliwiać. – Panie profesorze, ja naprawdę wiedziałem ale tak się zdenerwowałem, że zapomniałem. Na to profesor odrzekł: Jedyny człowiek na świecie, który wiedział jaką funkcję w organiżmie spełnia śledziona, zdenerwował się i zapomniał. Niesłychane.

Po tym przerywniku myślowym i dla urozmaicenia pozwolę sobie na zagadkę. Czy wiecie Państwo skąd wzięło się powiedzenie, że chłopak czuje miętę do dziewczyny? Powiedzenie to, brzmiące w dzisiejszych czasach nieco archaicznie, oznaczało, że chłopak zabiega o względy wybranki lub po prostu z nią "chodzi". Genezą tego powiedzenia jest rzeczywiście mięta, naturalna, polska, pachnąca, stanowiąca obecnie składnik wielu mieszanek ziołowych. Otóż, przed dawnymi wielu laty, dziewczyny, szczególnie te "na wydaniu" chcąc wyglądać pięknie i mieć jędrne ciało a szczególnie piersi – okładały je sobie miętą! I potem całe pachniały tą miętą. Nic więc dziwnego, że chłopak czuł tę miętę. Znałem nawet jednego, który namiętnie jej szukał w okolicy klatki z piersiami swej ukochanej … 

W świetle najnowszych badań okazało się, że mięta zawiera duże ilości delikatnego garbnika, który wyjątkowo łatwo wnika w skórę, powodując jej skurcz i wspomniany efekt jędrności tego, co się pod nią znajduje.  Prosty i skuteczny zabieg a jakże wart polecenia i ocalenia od zapomnienia.

Niektóre redakcje starają się przyszyć mi łatkę "lewicowca". Może dlatego, że swoim pisaniem zbyt jednostronnie bronię interesów konsumenta. A przecież nie mam z tego żadnych korzyści. Wychodzę wręcz na tym jak przysłowiowy "Zabłocki na mydle". To im się w tych redaktorskich głowach nie mieści i często nie chcą moich artykułów drukować.

Aby ten niewątpliwy "błąd" naprawić, podaję kilka praktycznych rad dla inwestorów, ludzi biznesu i innych, którzy chcą się szybko dorobić.

Otóż należy jak najszybciej uruchomić produkcję wymienionych niżej gatunków mydeł.

Mydło odchudzające. Dodajemy do zwykłego mydła trochę zmielonego siana (będzie to wtedy mydło ziołowe) i soli, która powoduje wydzielanie się dużej ilości "skumu". Wmawiamy konsumentowi, że to jest właśnie spływający z ich ciała tłuszcz i sukces murowany. Taki prawdopodobnie skład ma wspomniane we wstępie "chińskie mydlo odchudzające" reklamowane od pewnego czasu w większości nowojorskich gazet polonijnych. Mydełka Fa nie próbowałem…

Mydło powiększające biust. Do zwykłego mydła dodajemy nieco związków alergo-gennych powodujących przejściowe obrzmienie organów i efekt zapewniony.

Mydełko ujedrniające biust, tyłek i co tam kto chce. Do zwykłego, najtańszego mydła dodajemy trochę silnych garbników (np. zmielonej kory lub liści dębu oraz… mięty) powodujących przejściowy skurcz skóry i pójdzie jak te PRL-owskie świeże, chrupiące bułeczki.

Mydło na potencję. Dodajemy do mydła jakiegoś taniego afrodyzjaku. Produkt, przy odpowiedniej reklamie, ma duże szanse konkurencyjne z reglamentowaną i drogą"viagrą", po której kocha się nad życie i widzi na niebiesko.

Mydło na porost włosów. To ostatnie co prawda też już widziałem ale "zerżnąć" można. Dodajemy do mydła nieco bezbarwnego lakieru (latex only). Lakier ten po umyciu zostaje na włosach, nieco je pogrubia i usztywnia. Sprawia to wrażenie jakby włosów przybyło.

Inne specjalistyczne "produkty" dostępne na zamówienia, które przyjmuję za pośrednictwem E-Mail. Ceny bardzo przystępne.

                                                                                            Tadeusz Wajda

POWROT DO STRONY GLOWNEJ